W obozie uchodzców i Nwaibanda

Miesiąc temu pisałam o obozie dla uchodźców z Kongo. Byłyśmy z Paulą bardzo poruszone tym miejscem. Ubóstwo i ciężkie warunki, w których żyją Ci ludzie zapadły głęboko w pamięć. Postanowiłyśmy, że postaramy się w jakiś sposób tam pomóc i pierwsze pieniądze, które do nas trafią przeznaczymy na wsparcie dla tych ludzi. Kilka tygodni temu dostałyśmy wiadomość, że pewna osoba chce przekazać znaczną kwotę na konferencje dla dzieci, połączone z jakąś drobną pomocą – np obiad składający się z rzeczy, których na co dzień się nie je (ryż, mięso itp). Gdy się o tym dowiedziałyśmy, jednomyślnie zdecydowałyśmy, że jedna z konferencji odbędzie się w tym właśnie obozie, kolejna miała być zorganizowana w którejś z wiosek.

Tutaj w Ugandzie ciężko coś planować. Wszystko zawsze po drodze przechodzi przez transformacyjną maszynkę, która się nazywa „nie przejmujmy się niczym, wszystko się ułoży”. Współpraca z takimi ludźmi ma wady (nie muszę chyba wypisywać jakie) i zalety. Pewne jest to, że nikt nie będzie się denerwował opóźnieniami, wypadkami, niedociągnięciami, generalnie atmosfera będzie dobra, bez większych nerwowych spięć ze strony Ugandyjczyków. Wszystkie szczegóły odnośnie konferencji były omówione na dwa tygodnie wcześniej. W wiosce konferencja miała się zakończyć dobrym obiadem, w obozie dzieci miały dostać paczki żywnościowe. W każdym z miejsc postanowiłyśmy zaprosić 100 dzieci. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli do niedzieli na tydzień przed konferencjami. W ten dzień Paula bardzo zachorowała, we wtorek Roset (jedna z dziewczyn, które miały nam pomóc) wyjechała na kilka dni do innego miasta, a w środę Annet musiała zabrać Kaleba na kilka dni do szpitala w Kampali. Tak więc wszyscy, którzy mieli do wykonania jakieś zadanie polegli po drodze. Został mi jedynie pastor – David, którego praktycznie nie ma w domu. Nie wiem jakim sposobem, ale jakoś udało się wszystko załatwić. W piątek wieczorem zaczęłyśmy z dziewczynami wielkie pakowanie. Do dyspozycji miałyśmy dwa worki po 50 kilogramów ryżu, 50 kilogramów cukru, osiem wielkich paczek z bloczkami mydła, które trzeba było pociąć, sól, kilkaset zeszytów, ołówków, cukierków i długopisów. Miałyśmy do zrobienia sto paczek. Pracowałyśmy do prawie czwartej nad ranem, a następnie kończyłyśmy pracę o siódmej dnia następnego. Byłam na samym końcu naszej linii produkcyjnej, tak więc sprawdzałam każdą paczkę i następnie pakowałam do wielkich worków. Po przerzuceniu prawie 300 kilogramów, dostałam zastrzyk nowej energii i pewność, że bez względu na wszystko, z naszym Bogiem, damy radę. Z niezbyt dużym opóźnieniem (nie całe dwie godziny) wyjechaliśmy do obozu.

Samochód Davida jest naprawdę mały. Bagażnik był zapakowany pod sam dach. Z tyłu siedziałyśmy we cztery- Ja Paula, Kasia i Roset, a każde wolne miejsce było zajęte przez różne potrzebne rzeczy. Tak więc siedziałyśmy upchnięte miedzy butelki, miśki i inne akcesoria. Z przodu Bright też nie miał łatwo – gitara, jajka i zabawki. Upał i kurz był niemiłosierny, a brak asfaltowej drogi dał nam się we znaki. Nic jednak nie było w stanie popsuć naszych nastrojów. Po ponad godzinnej drodze dotarliśmy do celu. Najpierw wzięliśmy udział w przywitanym spotkaniu w lokalnym kościele. Odgłosy bębnów, okrzyków, przytupów i oklasków wydawały się zaraz roznieść gliniany budynek w proch. Po tradycyjnych przemówieniach i uprzejmościach udaliśmy się na plac, gdzie miała się odbyć konferencja. Najbardziej niemiłą niespodzianką było dla mnie to, że mało kto rozumiał tam język rootoro, nie mówiąc już o angielskim. Stałam pośród dzieci bez jakiejkolwiek możliwości komunikacji. Czułam się naprawdę głupio. Na szczęście szybko poratowano mnie kilkoma zwrotami w języku suahili, które skrzętnie zapisałam na ręce. Od razu poczułam się pewniej. Zajęcia dla dzieci przebiegły bardzo dobrze. Czasami tylko miałam wrażenie, że dzieci nie łapią każdej z moich myśli. Trudno się dziwić skoro z angielskiego, który nie jest moim językiem, byłam tłumaczona na rootoro, a następnie na suahili. Jakby nie było, wszystko odbyło się zgodnie z planem. Jest to zasługą mojego międzynarodowego zespołu, który okazał się świetnym pomysłem. Wszyscy solidnie i ciężko pracowali. Wyzwania zaczęły się na sam koniec, gdy mieliśmy rozdać paczki z żywnością. Dzieci było dużo ponad setkę, a nasze zasoby ograniczały się niestety jedynie do stu paczek. By rozwiązać ten problem postanowiliśmy dawać jedną paczkę na rodzeństwo. Zamknęliśmy więc wszystkie dzieci w kościele, a następnie braliśmy po kolei i prosiliśmy, by pokazali nam swojego brata lub siostrę. Następnie taka parka była wypuszczana z kościoła i prowadzona z jedną z osób z zespołu do samochodu, gdzie pastor wydawał paczki. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy rodzice na zewnątrz nie zorientowali się, że niektóre dzieci dostają jedną paczkę na rodzinę. W kilka sekund wieść rozniosła się po wszystkich zebranych i zaczęła się zbiorowa histeria. Siłą powstrzymywaliśmy ludzi, by nie wtargnęli do kościoła. Działy się naprawdę chwilami straszne dla nas rzeczy. Dzięki Bogu udało się nam zakończyć dystrybucję żywności i spokojnie wrócić do domu. Ta ostatnia godzina pokazała mi tak do głębi oblicze tej biedy, która w ciągu jednej chwili jest w stanie przeistoczyć normalnych ludzi w zdesperowanych szaleńców. W obozie każdy dzień jest walką o przetrwanie. Cieszę się, że mogliśmy tam być i mam nadzieję, że nie będzie to jednorazowa pomoc.

Na następny dzień, w niedzielę pojechaliśmy w tym samym składzie w kolejne miejsce. Tym razem była to wioska Nwaibanda położona niecałą godzinę drogi od Kyenjojo. Po pierwszym dniu mieliśmy przećwiczone zabawy i zajęcia, więc byłam spokojniejsza. Praca tam okazała się dużo łatwiejsza. Dzieci były bardzo zdyscyplinowane, ponieważ wszystkie chodziły do szkoły, prowadzonej przez tamtejszy kościół. Z zainteresowaniem słuchały prowadzonych zajęć i chciały podejmować dyskusję. Tutaj bariera językowa była nieporównywalnie mniejsza. Większość rozumiała angielski, więc komunikacja przebiegała znacznie prościej. Jak zwykle na koniec mieliśmy niespodziankę. Okazało się, że w trakcie konferencji dzieci przybywało i przybywało, tak więc w momencie gdy zaczęto przygotowywać posiłek, było ich prawie 200. Prosiliśmy pastora z wioski by przypilnował, aby uczestników nie było więcej niż 80. Oczywiście przezornie przygotowaliśmy się na setkę… Nikt jednak nie myślał, że liczba sięgnie dwustu… Porcje jedzenia zostały zmniejszone o połowę, jajka przekrojone na pół i wszyscy ostatecznie zostali nakarmieni. Dla Ugandyjczyków sytuacja ta nie była nawet w najmniejszym stopniu stresująca. Dostałam wykład o ich kulturze i nie pozwolono mi tego więcej roztrząsać. Nie zostawiłam tego jednak tak całkiem i teraz wiem, że gdy będę miała finanse na przygotowanie konferencji dla stu osób, zaprosić mogę jedynie pięćdziesiąt.

Niezmiernie się cieszę, że wszystko poszło tak dobrze. Jak zwykle Bóg pokazał, że On zawsze jest ponad wszystkim. Mimo wielu komplikacji ostatecznie efekty były lepsze niż w niektórych momentach mogłam się spodziewać. Cieszę się też, że miałam możliwość pracować z tak zagranym zespołem. Niestety, była to ostatnia taka akcja zorganizowana razem Paulą. Kilka dni po konferencji wróciła do Polski. Nie ma nic przyjemniejszego niż
praca z ludźmi takimi jak ona. Paula, będę tęsknić!

Kasia prowadzi zajęcia dla dzieci w Nwaibanda, Bright tłumaczy ją z angielskiego na język lokalny.Kasia prowadzi zajęcia dla dzieci w Nwaibanda, Bright tłumaczy ją z angielskiego na język lokalny.

 

Bright i Rose śpiewają i tańczą z dziećmi z wioski Nwaibanda.Bright i Rose śpiewają i tańczą z dziećmi z wioski Nwaibanda.

 

 Ja z Paulą w towarzystwie dzieci z obozu dla uchodźców.Ja z Paulą w towarzystwie dzieci z obozu dla uchodźców.

 

 Dzięki kilku zwrotom w suahili mogłam, bez pomocy dwóch tłumaczy, porozmawiać chwilę z dziećmi z Kongijskiego obozu.Dzięki kilku zwrotom w suahili mogłam, bez pomocy dwóch tłumaczy, porozmawiać chwilę z dziećmi z Kongijskiego obozu.

 

Rose gratuluje małemu zwycięzcy wygranej w turnieju.Rose gratuluje małemu zwycięzcy wygranej w turnieju.

 

 Dwieście dzieci z Nwaibanda ustawia się w kolejce po jedzenie.Dwieście dzieci z Nwaibanda ustawia się w kolejce po jedzenie.

Najnowsze Komentarze
  1. Cioteczka i Kasia. |
  2. Olenka |

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *