Uratowaliśmy mu życie – historia Roberta

Trzy miesiące temu do programu przyjęliśmy rodzinę Davida. Wspaniali, ale bardzo ubodzy ludzie. Na pierwszym spotkaniu poznałam ich najmłodszego synka – Roberta Alinda. Chłopczyk miał wtedy 8 miesięcy. Gdy wzięłam go na ręce od razu poczułam, że coś jest nie tak. Poprosiłam by mama odwinęła go z kocyka. Chłopczyk był przeraźliwie chudy a dolna część jego kręgosłupa, przy sadzaniu, wyginała się w łuk. Dziecko nie umiało samo siedzieć i wyglądało na bardzo osłabione.

Od razu zapytałam rodziców, co jest przyczyną takiego stanu Roberta. Dowiedziałam się, że maluszek  jest wcześniakiem a poza tym nie może nic jeść poza mlekiem mamy. Wszystko inne od razu wymiotuje. Jego mama nie miała również wystarczająco pokarmu więc chłopczyk był ciągle głodny. Do domu wróciłam z głową pełną myśli – jak sprawdzić dlaczego Robert nie je, co kupić, gdzie pojechać… Dałam sobie kilka dni na przemyślenia, szukanie informacji i zrobienie odpowiednich planów. Nagle, późnym wieczorem dostałam telefon, że dziecko jest w krytycznym stanie. Na jego głowie pojawiły się olbrzymie wrzody, miał wysoką gorączkę a jego rodzice nie mieli nawet 5 zł by zabrać go do kliniki znajdującej się w sąsiedniej wiosce. Na taka klinikę było już za późno i wiedziałam, że szybko musimy zawieźć go do szpitala regionalnego w Fort Portal. Już następnego dnia dziecko było z mamą  w szpitalu. Gorączka dochodziła 40°C ! Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Robert dostał antybiotyki oraz inne lekarstwa, gorączka się zmniejszyła, zrobiono zabieg oczyszczania wrzodów. Informacja ze szpitala była prosta – dziecko skrajne niedożywione, skrajnie niska odporność i małe szanse na przeżycie, jeśli nic się nie zmieni. Nie powiedziano nam jednak, dlaczego chłopiec nie może jeść. Po takie informacje trzeba jechać do Kampali – stolicy.

Zadzwoniłam do mojej mamy. Zrobiłyśmy burzę mózgów i na podstawie wszystkich informacji oraz jej i mojego doświadczenia stworzyłyśmy plan. Postanowiłyśmy, że najpierw spróbuję  ugotować dla Roberta kaszę ryżową na wodzie z glukozą i podać mu ja w butelce, by połykanie było jak najbardziej podobne do tego, gdy dziecko jest karmione naturalnie. Po dobrą butelkę musiałam pojechać do Fort Portal. Kupiłam również piecyk parafinowy oraz parafinę, ponieważ jego rodzice gotują na palenisku a zależało mi, by mieli możliwość ugotowania świeżej kaszy w każdym momencie.

Wyprawa na wieś zakończyła się pełnym sukcesem! Nauczyłam rodziców Roberta jak przygotować kaszę, a chłopczyka jak pić z butelki. Zanim podałam mu butelkę pomodliłam się i byłam pewna, że zobaczymy cud. Po pierwszych kilku łykach każdy spodziewał się wymiotów. Nic takiego się nie stało!! Kilka dni po moim wyjeździe dostałam informacje, że chłopczyk przepada za kaszą i z głośnym płaczem domaga się pokarmu gdy tylko widzi butelkę. Od jakiegoś czasu kupujemy dla jego rodziny mleko a oni dodają je do jego kaszy. Rodzice zaczęli mu również podawać stałe pokarmy i jak na razie wszystko jest dobrze. Słyszałam jednak, że czasem po jedzeniu boli go brzuszek więc za kilka dni jadę tam, by sprawdzić co je i by pomóc im wyeliminować pokarmy, które są dla niego szkodliwe. Na wsi nie ma często wyboru i dziecko musi jeść to co akurat jest dostępne. Pomoc będzie polegała na zaopatrzeniu ich w jedzenie,  przyjazne dla naszego malucha.

Najnowsze Komentarze
  1. Bogusia |
  2. Jola |
  3. Zbigniew Fota |

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *