Kartka z Pamiętnika – Kampala

Ostatnie kilka dni spędziłam znów w Kampali. Szkoda mi było jechać ponieważ chciałam w te wolne, świąteczne dni, być razem rodziną. Niestety rak nie obchodzi świąt wielkanocnych i w czwartek musieliśmy stawić się z Fele  w Narodowym Instytucie Onkologicznym. Najpierw spotkałam się z lekarzami, uzgodniliśmy plan leczenia, koszty pobytu w szpitalu oraz inne szczegóły. Poczekałam również na wyniki badań i przedyskutowałam je z lekarzem prowadzącym. Moja kilkudniowa obecność w szpitalu jest niezbędna, by Felester otrzymała właściwą opiekę. Ponieważ jestem biała, wszyscy czują, że jestem kimś szczególnym i moim pacjentem trzeba się naprawdę dobrze zaopiekować. Oczywiści najlepiej by było, gdybym była tam przez cały czas ale jest to niemożliwe. Moja Ola potrzebuje mamy. Na początku zabierałam ją z sobą do Kampali ale te niewygodne podróże bardzo obciążały moją małą dziewczynkę. Teraz zostawiam Oleńkę pod opieką taty

Podczas jednej z wizyt miałam możliwość spotkać młodą studentkę medycyny, która została wysłana ze swojej uczelni w Szwajcarii na praktyki do Ugandy. Spytałam ją dlaczego wybrano akurat Ugandę a nie jakiś inny kraj. Pomyślałam sobie, że studenci powinni odbywać praktyki w szpitalach, które są na bardzo zaawansowanym poziomie. Odpowiedź naprawdę mnie zaskoczyła. W krajach europejskich medycyna, zapobieganie, wczesne rozpoznawanie chorób jest na takim poziomie, że młodzi lekarze nie maja możliwości zetknąć się z chorobami w zaawansowanym stadium. Co za tym idzie, nie mają okazji nabrać doświadczenia w swoich rodzimych szpitalach. Z tego powodu są wysyłani do krajów trzeciego świata, by móc na własne oczy zobaczyć jak przebiegają zaawansowane stadia różnych chorób i jak są one leczone oraz jak reagują pacjenci w takim stanie na różne rodzaje lekarstw. Ta odpowiedź naprawdę mną wstrząsnęła ponieważ w stu procentach oddaje to, co spotykam w tutejszych szpitalach. Każda wizyta na oddziale onkologii w Kampali jest dla mnie naprawdę obciążająca. Spotykam tutaj ludzi, których ciała są pochłaniane przez najgorsze rodzaje raka, w tak drastyczny sposób, że trudno mi czasami uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie da się uniknąć tych widoków, zapachów, nie można zatkać uszu. Nie da się również przejść obok tego obojętnie.

Kampala jest najbardziej szalonym, nieprzewidywalnym, pełnym skrajności miastem jakie kiedykolwiek spotkałam. Dystanse między laboratoriami, szpitalami, aptekami zazwyczaj pokonuję na motorze. W morzu samochodów, pieszych, rowerzystów i innych pojazdów, które poruszają się bez jakiejkolwiek reguły, najszybszym rodzajem transportu jest właśnie motor. Kierowca często przeciska się między samochodami, tirami oraz ciężarówkami, które stoją w korkach. W każdej sekundzie grozi mi to, że jakiś samochód może poobijać, zadrapać, stłuc moje nogi, a jakiś złodziej wyrwać moją torebkę. Nawet jako pasażer muszę być w ciągłym kontakcie z otoczeniem i kierowcami samochodów, gestykulować i dawać znać czy jestem bezpieczna. Ostatnio milisekunda uratowała mnie przed makabrycznym wypadkiem kiedy to rozpędzony bus wtargnął na skrzyżowanie i prawie wjechał w bok motoru, którym właśnie jechałam. Mój kierowca maksymalnie dodał gazu i cudem uniknęłam śmierci. W tym szalonym świecie dobrze mieć tę pewność, że ktoś nade mną czuwa i nic nie dzieje się bez powodu ani przypadkiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *