Sylwester po ugandyjsku

Gdybyście spytali się mnie 31 grudnia o godzinie 14.00 co myślę o Sylwestrze i jakie mam plany, popatrzyłabym na Was z ukosa i powiedziałabym, że jedyne o czym teraz marzę, to to by iść spać, ponieważ wszystko jest bez sensu. O godzinie 15.00 doszłoby kilka nowych szczegółów – w Ugandzie nic się nie da zrobić, więc zaraz idę spać, mam wszystkiego dość. O godzinie 16.00 z pewnością nic bym nie odpowiedziała, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niemiłego. O godzinie 17.00 nikt by nie musiał się mnie pytać o cokolwiek, moja mina mówiła wszystko – wyprowadzam się z Ugandy.

Pewnego dnia postanowiłyśmy z Paulą, że chcemy zorganizować dla dzieci z domu dziecka dobrą kolację. Tutaj jedzenie jest bardzo monotonne. Przede wszystkim dzieci jedzą fasolę, kaszę z mąki kukurydzianej, czasami kasawe, ziemniaki lub zielone banany. Wpadłyśmy więc z Paulą na pomysł, by chociaż jednorazowo urozmaicić im menu. Stwierdziłyśmy, że połączymy to ze zbliżającym się Sylwestrem i kolację zorganizujemy 31 grudnia. Dzień wcześniej zrobiłyśmy odpowiednie zakupy: 20 kg ryżu, 60 jajek, 6 kg warzyw, 6 dużych bochenków chleba oraz dwa kubełki masła. Oczywiście nie odbyłoby się bez pomocy miejscowych. Zanim Pauli udało się utargować ryż z czterech tysięcy szylingów na obowiązujące tu trzy tysiące, Sam (najstarszy syn Dawida i Anette) zdążył już zamówić i zapakować na stoisku obok ryż za dwa i pół tysiąca za kilogram- bardzo tanio. Oczywiście sprzedawczyni, która próbowała naciągnąć Paulę krzyczała, że jej jest dużo lepszy niż ten, który kupujemy, ale zaufaliśmy Samowi i… dobrej cenie.

Mimo że pozornie wszystko szło dobrze, miałyśmy z Paulą ciężki czas – wszystko się wlokło, na dworze atakowało nas ponad 30 stopni w plusie, nie było czym oddychać i na dodatek miałyśmy do rozwiązania pewną niełatwą kwestię. Następnego dnia postanowiłam, że nie dam się niczemu zniechęcić i spędzę miłego Sylwestra. Niestety, na postanowieniach się skończyło. Nic nam nie szło – ani zakupy, ani przygotowywanie programu. Co chwilę okazywało się, że w Ugandzie czegoś nie da się zrobić. Punktem kulminacyjnym okazał się moment, gdy po dwóch godzinach biegania i szukania w strasznym upale w całym Kyenjojo bananów, stałam z zaledwie kilkoma w siatce (potrzebowałyśmy ich 60) i próbowałam się dodzwonić do moich domowników z pilną sprawą. Oczywiście nikt nie odebrał, więc zrezygnowane pojechałyśmy do Domu Dziecka. Tam napotkałyśmy przeciwności ciąg dalszy. Zanim zaczęłyśmy prowadzić dla dzieci program było po 19, czyli nim zdążyłam wytłumaczyć zabawy, zrobiło się ciemno. Jednym słowem – beznadzieja. Gdzieś tam w miedzy czasie wspominałyśmy z Paulą, że Bóg ma moc obrócić każdą beznadziejną sytuację w coś dobrego. Nic jednak nie wskazywało na to, że Sylwester będzie udany, zmęczone marzyłyśmy jedynie o łóżkach.

Nie wiem, w którym momencie wszystko się zmieniło. Gdzieś koło 20, gdy zostawiłam na sekundę dzieciaki i wyszłam z kościoła, by coś przynieść, jeden ze studentów zaczął się śmiać – o Aga, znów jesteś szczęśliwa! Aż przystanęłam – faktycznie, mam świetny humor, mnóstwo siły, jest naprawdę super. Nie mogłam w to uwierzyć. Po chwili się okazało, że ktoś stłukł sześć jajek, więc nie każdy dostanie – kłopotów ciąg dalszy. Stwierdziłam jednak, że nie ma mocnych – idę się bawić z dzieciakami i niczym się nie przejmuję. Gdy wnoszono garnki z posiłkiem, zastanawiałam się co zrobimy z za małą ilością jajek. Liczyłyśmy je jeszcze raz – pięćdziesiąt trzy – o pięć za mało. Wiecie co się okazało? Wszyscy dostali i jedno zostało! Uświadomiłyśmy to sobie z Paulą, gdy na sam koniec, dodatkowo przyszedł Pastor i nakładałyśmy mu jedzenie: ryż z warzywami, kapustę, chleb z masłem i… ostatnie jajko. Nie mamy pojęcia co się stało. Nie dość, że starczyło dla wszystkich, zostało jedno za dużo. Dzieciaki były szczęśliwe- każde
dostało wielką porcję jedzenia. Nie mogły uwierzyć, że na talerzu miały na raz tyle dobrych rzeczy.

Po kolacji miało być godzinne spotkanie na którym będziemy dziękować Bogu za miniony rok. Na godzinie się jednak nie skończyło – do domu wróciliśmy o trzeciej nad ranem. 🙂 Jak było? Trudno to opisać, ponieważ afrykański temperament trzeba po prostu zobaczyć. Oni się cieszą całym sercem, ciałem i na całe gardło, oczywiście przy akompaniamencie głośnej i rytmicznej muzyki. Przez te cztery godziny wszystko wirowało- ludzie śpiewali, tańczyli, skakali, opowiadali sobie o tym czego Bóg dokonał w minionym roku… Jednym zdaniem – wszyscy się cieszyli, okazując tę radość na wszystkie możliwe sposoby.

Do domu wróciłam zmęczona, ale naprawdę szczęśliwa. W liście do Rzymian jest wspomniane, że Bóg powołuje do istnienia rzeczy, których nie ma. Co to jest więc dla Niego, zmienić coś złego co już jest, w coś naprawdę dobrego?

Ja i chochelka :-)Ja i chochelka 🙂

Paula pilnuje, czy nikt nie oszukujePaula pilnuje, czy nikt nie oszukuje

Dzieci w skupieniu jedzą sylwestrowy posiłekDzieci w skupieniu jedzą sylwestrowy posiłek

Najnowsze Komentarze
  1. bestfriend |
  2. Cioteczka i Kasia. |
  3. Marta |

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *